- Rolnictwo jako gałąź gospodarki i wpływ Branży Rolnej na inne sektory.
- Interwencjonizm Unijny w gospodarkę, w tym dotacje w Rolnictwie, czyli brać te dopłaty, czy nie?
- Czy ta Unia w ogóle jest nam potrzebna i czy warto w niej być?
- Gospodarka Unijna w tym Rolnictwo a reszta Świata (kontekst Mercosur i Ukrainy)
- Tradycyjny model gospodarowania a „Zielony Ład” jako element eko-ideologii i eko-doktryny, obowiązujących obecnie w EU.
- Problem z jednością wśród Rolników w Polsce jako wypadkowa podziałów historycznych z przełożeniem na pozorne zróżnicowanie interesów grupowych, czyli czy My Rolnicy lubimy się nawzajem?
- Ziemia dobro, czy przekleństwo? Czyli o wyższości jednych form gospodarowania nad innymi
- Czy na pewno chodzi tu o politykę, ekonomię, a może o obronę wartości?
Pozwoliłem sobie zacząć niniejsze rozważania od spisu treści, ponieważ temat jest złożony i nie da się go opisać w jednym lub kilku Whatsapp-owych wpisach, które tak zdominowały naszą
komunikację w ostatnim czasie. Jeżeli czegoś nie wyjaśni się dogłębnie, to zostają niedomówienia, błędne wrażenie i wzajemne przypisywanie intencji, które w rzeczywistości są zupełnie inne. Zatem aby nie wyrywać z kontekstu, trzeba wreszcie, przynajmniej postarać się, potraktować temat całościowo. Spis treści jest po pierwsze po to, żeby przybliżyć tematykę i skłonić do czytania jeżeli ta wyda się ciekawa dla odbiorcy, a po drugie zawsze po spisie można odnaleźć w całości wywodu, rozwinięcie tylko tych elementów, które szczególnie nas osobiście interesują.
Nie mniej jednak liczę na tą pierwszą opcję i zachęcam do przeczytania całości.
Kanwą do napisania tego w ogólniejszym zamiarze jest fakt, że jutro 3.01.2024 Rolnicy wraz z przedstawicielami innych branż, zaniepokojonych obecną sytuacją, podejmą kolejny protest w
Warszawie, a dodatkowym, bieżącym powodem była lektura, czy obserwacja wczorajszych wpisów na pewnej grupie, które podejmowały temat Naszego członkostwa w Unii, zasadności tegoż bądź nie, cen nawozów, dopłat, form gospodarowania (własność dzierżawa), wyższości produkcji roślinnej nad hodowlą i odwrotnie, i etc. Ostatecznym zaś powodem jest odwieczne (przynajmniej od pół roku,
kiedy ustała pierwotna fala protestów) pytanie: Czy my Rolnicy się lubimy nawzajem?
Odpowiedzi na te wszystkie nurtujące kwestie, postaram się podać, bo zastrzegam, że nie mam monopolu na rację – poniżej.
Nie mam przy tym zamiaru zanudzać ani objętością tekstu, ani podawaniem liczb, a raczej chciałbym te kwestie rozważyć na tak zwanym „meta poziomie” dotykając tego co najistotniejsze bez włażenia w zbędne szczegóły.
Nie uważam się za eksperta, ale będę w tym opisie bazował na swoim niemałym doświadczeniu w
Branży Rolniczej. Jestem Rolnikiem z krwi i kości, jestem rolnikiem od urodzenia – i nie ma nadużycia
w tym stwierdzeniu. Mam 50lat, prowadzę własne gospodarstwo rodzinne od 28lat, zajmowałem się w życiu i produkcją roślinną i zwierzęcą, przez czas jakiś miałem do czynienia z uprawą warzyw.
Pracowałem w obsłudze rolnictwa, zajmując się sprzedażą środków do produkcji rolnej, marketingiem doradztwem, szkoleniami i wieloma innymi rzeczami w tej materii. A jako, że jestem w „Protestach” od początku i posiadam poza wykształceniem rolniczym także epizod z naukami społecznymi –
postaram się także ująć tło socjologiczne tego wszystkiego.
Ad. 1. Rolnictwo jako gałąź gospodarki i wpływ Branży Rolnej na inne sektory.
Wg danych z 2022 roku w rolnictwie zatrudnionych jest 8,4% Polaków, dla porównania: w usługach 60,3%, a w przemyśle 30,7%. Czy to oznacza, że znaczenie Rolnictwa dla gospodarki krajowej jest marginalne? Nic bardziej mylnego. Po pierwsze bezpośrednio z rolnictwem związany jest przemysł
rolno-spożywczy, który generuje 13% PKB i stanowi 44% polskiego eksportu. Pamiętajmy też o tym, że na rzecz rolnictwa pracuje także duży odsetek przemysłu np. producenci nawozów i innych środków do produkcji rolniczej czy w końcu producenci i dostawcy maszyn rolniczych. Powinienem cofnąć zapis słów „pracują na rzecz rolnictwa” i napisać „funkcjonują dzięki rolnictwu”. Przecież rolnictwo poza
tym, że karmi społeczeństwo i w normalnych ideologicznie ustrojach bezpieczeństwo żywnościowe
krajów powinno bazować na daleko idącej samowystarczalności, to nie dodatkowo, a także rolnictwo jest dawcą koniunktury dla pozostałych sektorów gospodarki.
Wypominano nam i wypomina się, że rolnicy jeżdżą, a powinno być: pracują, drogimi ciągnikami, ale nikt z tych „Wypominaczy” nie wpadł na pomysł, że dzięki temu, iż ci rolnicy kupują te traktory, to dają zatrudnienie tysiącom, jak nie setkom tysięcy ludzi pracujących w fabrykach maszyn rolniczych w Polsce i Europie, że dzięki temu mogą funkcjonować dealerzy tych ciągników dając utrzymanie
tysiącom rodzin zatrudnianych osób. Z czego żyłaby branża transportowa, gdyby nie transport płodów rolnych i z czego utrzymywałyby się porty?. Jak dobrze miewa się przemysł paliwowy dzięki temu, że te traktory spalają w swoich silnikach olej napędowy? Przecież obserwujemy rok rocznie jak drożeje paliwo na stacjach w okresach poprzedzających wzmożone prace polowe tj. wiosna, żniwa, jesień. I ostatni argument, czy ostatnie pytanie, gdzie zatrudniona jest większa liczba
sprzedawczyń/sprzedawców: w marketach spożywczych, czy sklepach odzieżowych, a może
marketach budowlanych? Choć te ostatnie też zarabiają na Rolnikach, jeżeli ci akurat maja pieniądze na inwestycje budowlane, tak w gospodarstwach, jak i własnych domach. Pamiętajmy, że każdy rolnik jest też konsumentem i poza wydatkami inwestycyjnymi i obrotowymi w gospodarstwie, utrzymuje
siebie i własną rodzinę jak każdy inny „zjadacz chleba”. Bogaty rolnik kupi nawet samochód i to nawet niemiecki● , bo przecież polskich już nie produkujemy●
My Rolnicy musimy nie dawać się wtłoczyć w kompleksy „małej liczebności” i „małej istotności”
W klasycznej ekonomii są jedynie trzy pierwotne środki wytwórcze: 1. Ziemia, 2. Kapitał i 3. Praca. Tylko w naszych, Rolników rękach jest ten pierwszy i nie dajmy się go pozbawić nikomu. Tak długo jak ziemia jest w naszych rękach, tak długo stanowimy małoliczebną społecznie, ale podstawę ekonomiczną gospodarki.
Bez Rolnictwa padnie więcej miejsc pracy niż tych bezpośrednio z nim związanych. Może tryb warunkowy „padło by” – tak jest lepiej dla każdej ze stron.
Ad. 2. Interwencjonizm Unijny w gospodarkę, w tym dotacje w Rolnictwie, czyli brać te dopłaty, czy nie?
Do czasu „Krachu na Wall Street” w 1929r, który zapoczątkował Wielki Kryzys Światowy trwający kilka ładnych lat w ekonomii dominowały poglądy wolnorynkowe polegające na wzajemnych regulacjach podażowo-popytowych i cyklach koniunkturalnych. W efekcie tego w II-ej połowie lat 30-ych do głosu doszły teorie ekonomiczne zakładające interwencjonizm państwowy w gospodarkę w celu łagodzenia pływów koniunkturalnych i zapobieżeniu w ten sposób przyszłym ewentualnym kryzysom i wzrostowi napięć społecznych. Najistotniejszym twórcą i reprezentantem tej teorii był J.M. Keynes, a cały pogląd ekonomiczny od jego nazwiska nazwany został Keynesizmem.
I tak, jeżeli Państwo, albo ich konglomerat, jakim jest Unia Europejska przyjęły założenia, że zmierzają interweniować w rynek poprzez dopłaty do produkcji, to jest to decyzja rządzących, a nie obywateli.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że dopłaty w rolnictwie nie są instrumentem zwiększającym dochody rolników, producentów żywności, a są rekompensatą strat poniesionych przez rolników w relacji cen zbytu płodów do kosztów ich produkcji. A to wszystko po to aby nie rolnik zarabiał więcej, tylko konsument mógł taniej kupić żywność, żeby zapobiec napięciom społecznym wywołanym zbyt
wysokimi kosztami życia, przez pryzmat kosztów żywności.
Reasumując ten wywód: faktycznym beneficjentem dopłat w rolnictwie jest KONSUMENT ŻYWNOŚCI, a nie Rolnik!
A teraz, to brać te dopłaty, czy nie?
Wbrew pozorom odpowiedź jest jedyna i oczywista: BRAĆ DOPŁATY, chyba, że jest się masochistą i chce się świadomie zrobić krzywdę sobie i swojej rodzinie, którą ma się na utrzymaniu w
gospodarstwie. Dlaczego? Bo jeśli żyjemy w subwencjonowanej, a nie wolnorynkowej rzeczywistości gospodarczej, to musimy korzystać z subwencji, bo inaczej stracimy konkurencyjność. Po prostu: jeżeli nasz sąsiad Rolnik bierze dopłaty, a my nie będziemy ich brać, a oboje będziemy sprzedawać nasze płody na tym samym rynku, za te same pieniądze, to on przeżyje, a my zbankrutujemy, albo w
łagodnej wersji on będzie rozwijał gospodarstwo dzięki dopłatom, a my będziemy je zwijać. I należy w to włączyć dopłaty do zakupu maszyn. Notabene, przed wejściem Polski do Unii 100 konny traktor kosztował 105-110tys zł. Po wejściu do UE, jego cena natychmiast skoczyła o około 30%, a dzisiaj
ciągnik tej wielkości kosztuje minimum 300tys zł i to netto.
Zatem to nie my Rolnicy kupujemy maszyny dzięki dopłatom do nich. To producenci mogą je produkować i sprzedawać z dużymi zyskami dlatego, że funkcjonuje system dopłat!!!
Znowu zmienił się domniemany beneficjent dopłat do zakupu maszyn – są nim nie Rolnicy, a ich PRODUCENCI.
No i ostatni argument przemawiający za braniem dopłat: Jeżeli jesteśmy ofiarami prze-
biurokratyzowanego systemu, który stawia nam wiele wymogów do spełnienia, funduje nam masę ograniczeń w formule gospodarowania, to czy mamy rezygnować choćby z częściowej rekompensaty za funkcjonowanie w tych mękach? No nie – BIERZMY DOPŁATY I NIE RÓBMY Z SIEBIE FRAJERÓW.
W tym punkcie jestem winny czytelnikowi pewne wyjaśnienie, bo chcę być w porządku sam z własnymi poglądami. Otóż osobiście nie jestem zwolennikiem dopłat, jak i interwencjonizmu
państwowego w gospodarce w ogóle, a jestem za zasadami wolnorynkowymi, ale nie ja ustalam warunki. Po prostu gram tak jak przeciwnik pozwala, więc biorę dopłaty z powodów wymienionych wyżej●
Ad. 3. Czy ta Unia w ogóle jest nam potrzebna i czy warto w niej być?
Odpowiedź na to pytanie będzie zaskakująco krótka i w mojej opinii brzmi TAK. Warto być w tej Unii. Choćby z powodu dostępu do jej rynków i to w szczególności przez pryzmat Rolnictwa właśnie. Polska jest krajem przemysłowo-rolniczym. Taka sekwencja wyrazów w tym złożeniu przymiotnikowym definiuje dominację drugiego członu nad pierwszym, czyli Polska jest bardziej krajem rolniczym niż przemysłowym. Produkujemy więcej płodów rolnych, niż jesteśmy ich w stanie skonsumować, tak w wymiarze żywności dla ludzi, jak pasz, czy zużycia przemysłowego (biopaliwa) i musimy nadwyżki
eksportować i lepiej abyśmy dysponowali do tego celu stabilnymi rynkami docelowymi. To daje nam rynek UE. Nie nadużywając (zgodnie z założeniem) cytatów liczbowych, nasze saldo w exporcie rolno- spożywczym z UE jest dodatnie i wynosi +15mld Euro.
Problemem nie jest samo nasze członkostwo w Unii, a jej wypatrzony w stosunku do pierwotnych założeń kształt i to przede wszystkim w wymiarze ideologicznym, mającym negatywne przełożenie na gospodarkę, ale rozwiniecie tej tezy nastąpi w kolejnych punktach tj. 5 i 7.
Ad. 4. Gospodarka Unijna w tym Rolnictwo a reszta Świata (kontekst Mercosur i Ukrainy).
Rodzi się tu jedno zasadnicze pytanie, czy Rolnictwo europejskie, w tym polskie, ma zostać położone na ołtarzu ofiarnym w celu ratowania przemysłu w Europie, po tym jak sama Unia Europejska poprzez
„grzech zaniechania” wprowadziła ten swój rodzimy przemysł w kłopoty?
Unia przez swoją opieszałość przespała masę czasu, tracąc pierwszoplanowość swojej gospodarki w skali świata, na rzecz Chin i pozostałych Krajów azjatyckich, takich jak Japonia czy Korea Płd. Nie odnoszę się tutaj do pozycji Europy wobec gospodarki USA, bo tutaj hegemonia Stanów Zjednoczonych zawsze była poza zasięgiem UE i dziś arena walki o dominację na rynku światowym podzielona jest pomiędzy Chiny a USA właśnie, a Europa jest kompletnie poza ringiem.
Słuchałem kiedyś (mniej więcej 2 lata wstecz) wywiadu radiowego z Francuzem, przedstawicielem Europejskiej Agencji Kosmicznej, który pytany o to, co ta agencja ma zamiar zrobić w kwestii
„podboju” kosmosu, odpowiadał, że Prezydent Macron, będąc krótko po reelekcji, stawia na
solidarność społeczną i ochronę klimatu. Na to dziennikarz, poirytowany wymijającą odpowiedzią gościa, skwitował: „inni budują własne rakiety i latają w kosmos, a Europa ma tylko swoją ochronę klimatu i nic więcej”
Otóż cała prawda. Europa tak długo uważała się za „Matkę Narodów”, że nie dostrzegła, że jej dawne kolonie w obu Amerykach, Azji, czy nawet Afryce, doskonale radzą sobie bez tej „matki”, przeskakując ją gospodarczo.
Skupianie się na ochronie klimatu jako nadrzędnej ideologii i śrubowanie w związku z tym norm i obostrzeń środowiskowych wpłynęło negatywnie na wzrost kosztów produkcji w przemyśle i utratę konkurencyjności na rzecz dostawców z Azji, głównie z Chin. Wiara w ekologię silniejsza niż zdrowy rozsądek spowodowała pewną nadprodukcję, a przede wszystkim przeinwestowanie technologii
elektromobilności w stosunku do realnych możliwości uzyskania zwrotu przez pryzmat rynku wewnętrznego Europejczyków.
W efekcie Naczalstwo unijne reprezentowane obecnie głównie przez wpływy niemieckie wpadło na pomysł, że tą europejską, czyli znowu głównie niemiecką nadprodukcję przemysłów motoryzacyjnego i elektrotechnicznego da się upchać w Ameryce Łacińskiej, bo i USA nigdy tam specjalnie nie lubiano, jak i Chiny nie zdołały się tam jeszcze wystarczająco rozepchać łokciami.
Hasło „argentyńskie befsztyki za niemieckie elektryki”, albo bardziej ogólnikowo „krowy za
samochody”. Tłumaczy sedno zagadnienia. Niemiecki przemysł za rynki zbytu na swoje produkty pozbawi dostępu do wewnętrznego europejskiego rynku żywnościowego rolników z Francji, czy Polski, a także pozostałych Unijnych Krajów.
Ofiara ta jest tym bardziej niedorzeczna, że po pierwsze: zastanawia fakt, po co krajom Mercosur-u niemieckie samochody skoro od kilkudziesięciu lat w dwóch największych krajach tego konglomeratu tj. Argentynie i Brazylii funkcjonują fabryki Volkswagena, a siła robocza i inne koszty produkcji w
Ameryce Płd. są niższe niż w Europie? – zatem co to za ściema, kolokwialnie rzecz ujmując. Po drugie: dlaczego UE chce tutaj wykazać się szczytem hipokryzji, bo oficjalnie głosi politykę ochrony klimatu, a zamierza w rozliczeniu za swoje samochody przyjmować produkty rolne, które w zasadniczej mierze pochodzą z pól powstałych w wyniku wylesienia dużych obszarów uważanych za „Płuca Ziemi”. I dlaczego europejscy rolnicy są zmuszani do stosowania restrykcyjnych norm produkcji żywności w celu ochrony zdrowia konsumentów, a ci sami europejscy konsumenci mają być potencjalnie truci żywnością pochodzącą z krajów Mercosur-u, która tych norm nie musi i nie spełnia, bo jest produkowana bez kontroli z użyciem masy pestycydów, które od dłuższego czasu są wycofane ze stosowania w Europie?
Odpowiedź zbiorcza brzmi: nie wiem lub nie wiadomo. Natomiast nam Rolnikom tak polskim, jak europejskim pozostaje jedynie walka o odrzucenie umowy handlowej z Mercosur w celu ochrony europejskiego Rolnictwa przed nierówną konkurencją oraz europejskiego konsumenta przed ryzykiem utraty zdrowia w wyniku konsumpcji tej wątpliwej jakości, produkowanej poza kontrolą żywności.
W kwestii wpływu rolnictwa Ukrainy na rynek Europejski jest podobnie. Tam też nie obowiązują
europejskie normy produkcji i tam również stosowana jest chemia zabroniona w UE. Ziemia jest tania i koszty produkcji są dużo niższe, a bliskość geograficzna Ukrainy względem Unii, a szczególnie Polski powoduje, że konkurencyjność tych towarów jest jeszcze bardziej dotkliwa w porównaniu do tych z za oceanu. Mało tego tutaj nawet nie ma wprost argumentów wymiany handlowej jak w wypadku
Mercosur-u. Tutaj jest tylko jedno hasło – pomagajmy Ukrainie, bo musimy, nie zważając na koszty tej pomocy, w tym takie o charakterze długofalowego destrukcyjnego wpływu na Rolnictwo krajów „27- ki”.
No może jest jeden wytłumaczalny argument dlaczego Europa tak bardzo chce pomagać ukraińskiemu rolnictwu. Ponieważ tajemnicą poliszynela jest fakt, że większość ziemi rolnej na Ukrainie od wielu lat jest w rękach zachodnich agro-holdingów reprezentowanych przez duże korporacje, czy fundusze inwestycyjne, a wiadomo pieniądze żądzą światem, a szczególnie te duże. A „duże pieniądze lubią ciszę”, więc dlatego tak po cichu to wszystko jest załatwiane. Już kontyngenty bezcłowe z Ukrainy przed wybuchem wojny i terminale budowane w Polsce przy szerokich torach w spadku po „LHS” były problemem, a dziś mamy wolny obrót, a powrót do kontyngentów przedstawiany jest w charakterze celu, który miałby być „spełnieniem marzeń” i ratunkiem z sytuacji. O zgrozo!
Sarkastycznie podsumuję: wpuśćmy na europejski rynek produkty rolne z Mercosur i Ukrainy, a zobaczymy co zostanie z Europejskiego Rolnictwa. Obawiam się, że jeżeli ten apokaliptyczny
scenariusz ziściłby się, to po rodzimym rolnictwie zostałoby tylko wspomnienie. NIE MOŻEMY DO TEGO DOPUŚCIĆ!!!
Autor: Krzysztof Piech