„Kto bardziej kocha zwierzęta,
czyli słów kilka na temat projektu ustawy łańcuchowej”
Dożyliśmy czasów w których rozemocjonowane okazywanie empatii jest najbardziej popularną
postawą. Świat nęka wiele problemów, które wywołują tyleż samo trosk. Rzecz w tym, że pogubiliśmy
się już w tym troszkę i nomen omen mamy problem z odróżnianiem tych realnych od tych
wydumanych.
Jednym z tych emocjonujących obszarów naszego życia jest troska o dobro naszych „braci
mniejszych”, kochanych zwierzątek.
Świadomie posłużyłem się określeniem ukutym przez św. Franciszka, choć nie w smak mogłoby to być
lewicującym ruchom spod znaku Animals, bo to przecież patron im ideowo odległy. Lecz gdybym
alternatywnie nazwał psich czy kocich pupili „członkami rodzin międzygatunkowych” lub użył
określenia „nasze psieci”, to byłbym na sto procent posądzony w najlepszym razie o ironie, a w
skrajnej wersji o „sianie mowy nienawiści”. Wolę czasownik „sianie” od „szerzenie”, bo nie da się
ukryć – jestem rolnikiem. I tak nazwawszy zwierzęta „braćmi mniejszymi” w tym jednym określeniu
zawarłem miłość i szacunek do nich, więc używając obiegowego stwierdzenia, chyba nie ma się czego
czepić (?).
Na szczęście kochać i szanować zwierzęta mają prawo ludzie o różnych poglądach religijnych i
politycznych, zarówno ci z lewej, z środka, czy też z prawej strony sceny politycznej. Zresztą udowodnił
to rozkład głosów w pierwszym czytaniu tzw. „projektu ustawy łańcuchowej druk nr 700”.
Wydawałoby się, że skoro całe społeczeństwo darzy należną sympatią zwierzęta i przepełnione jest
troską o ich dobrostan, to nie ma potrzeby dalszego sankcjonowania prawnego tego stanu rzeczy. Czyż
nie posiedliśmy do tej pory wystarczających rozwiązań prawnych, przepisów chroniących dobro
zwierząt i przewidujących kary za ich złe traktowanie? Czyż nie słyszymy z mediów, raz po raz, o
przypadkach wymierzania kar za takie przewinienia? Odpowiedź na oba te pytania jest twierdząca.
Zatem rodzi się pytanie po co nam kolejna ustawa, skoro mamy już przepisy skutecznie zapobiegające
łamaniu praw zwierząt i uniemożliwiające bezkarne wyrządzanie im szkody, czy cierpienia?
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Nie, tym razem mogłoby wydawać się to zbyt proste. Podstawy dla pomysłu tego projektu są
przynajmniej kilku wątkowe, choć i tu nie będzie rozczarowania dla zwolenników teorii spiskowych –
pieniądze i to duże również pojawiają się w tle
„Ustawa łańcuchowa” nie ma uderzać w każdego Kowalskiego, który ma do czynienia ze zwierzętami
domowymi: pieskami, kotkami, świnkami morskimi czy świnkami wietnamskimi trzymanymi na
pokojach, a ma dotykać rolników i hodowców. I to zarówno w aspekcie „stróżów podwórka”, „łapaczy
myszy,” czy towarzyszy spacerów podczas obchodów pól przy nodze swojego pana/pani, jak i w
aspekcie sposobów utrzymania zwierząt hodowlanych, czyli świń z prosiątkami, krów z cielaczkami,
owiec, królików, kurek, indyków etc.
Projekt ten jest pełen absurdów i tyluż samo wątków, które jeżeli nawet nie zasługują na to pierwsze
miano, to co najmniej, budzą masę wątpliwości.
Pierwszy kontrowersyjny zapis, to ten, że na właścicielu zwierzęcia spoczywa obowiązek zapewnienia
mu warunków realizujących jego potrzeby psychologiczne?! Konia z rzędem temu, kto jest w stanie
takie potrzeby określić i pytanie jak człowiek, wprawdzie kochający swojego zwierzaka i mający z nim
nienaganny kontakt, ma z nim przeprowadzić wywiad pozwalający poznać pełnię jego potrzeb
psychicznych, nie znając zwierzęcego języka . Nawet jeżeli dzisiejsze środowisko samozwańczych
nad-opiekunów zwierzaków pełne jest już znawców „psiej psychologii stosowanej”, to jeszcze nie
dorobiliśmy się instytucjonalnych „poradni psychologicznych zwierząt”, czy „rzecznika praw zwierząt”.
Wprawdzie nazwa tego ostatniego funkcjonuje w osobie pewnej Pani (może nawet nie jedynej), ale
pani ta nie jest urzędnikiem państwowym, a jedynie szumnie nazwaną tak przez jedną z organizacji
pozarządowych tzw. w skrócie NGO, z angielska. Drodzy Państwo, tak już jest w tym kraju, że nad
egzekucją przestrzegania Praw zwierząt stoi Inspekcja Weterynaryjna, a nie żadna NGO i niech tak
pozostanie.
Drugi wątek leży na granicy kontrowersji, acz jednocześnie, po dłuższym namyśle zakrawa na absurd.
Rzecz o obowiązkowej sterylizacji zwierząt. Kontrowersja tutaj wynika z faktu, że kochający
zwierzątka, chcą ograniczyć proaktywnie ich populację, żeby zapobiec pladze bezdomności. Z drugiej
strony paradoks polega na tym, że ci sami miłośnicy zwierząt odmawiają im prawa do rozmnażania
się!? Nie lubię zbytnio odwoływań historycznych, ale już był kiedyś taki smutny pan z wąsikiem, który
chciał decydować o tym, kto może i powinien się rozmnażać, a kto nie. Skoro traktujemy już zwierzęta
jak ludzi, to nie odbierajmy im prawa do przeżywania rodzicielstwa.
Poza moim zdziwieniem dla pomysłów postępowania „pre-eutanazyjnego” wobec zwierząt ze strony
ich obrońców, mam jeszcze jeden argument natury biologicznej, czy ekologicznej. Po pierwsze jak
wykastrujemy wszystkie pieski i kotki, tudzież wysterylizujemy ich potencjalne psie i kocie partnerki,
to czy nie żal nam będzie, iż za 10-12 lat, bo tyle zazwyczaj żyją pieski, nie zobaczymy w Polsce już ani
jednego kundelka, czy kotka dachowca(?) Przecież są takie urocze. A jeżeli zakażemy ich rozmnażania,
to będziemy obcować jedynie z przewidywalnymi, nienagannymi w swoich wzorcach rasy i podobnymi
do siebie jak kopie: Spanielami, Pudlami, Shih zu, czy w końcu Dogami niemieckimi (o zgrozo). A co z
różnorodnością biologiczną (bioróżnorodnością)? Przecież ekolodzy twierdzą, że im większe
zróżnicowanie genetyczne i bogatsze bardziej zróżnicowane ekosystemy, czy jak się to ostatnio
modnie zwie – habitaty, tym lepiej dla przyszłości natury!!!
Nie sterylizujmy zatem naszych zwierząt, bo dziś dotyczy to domowych, a za 3-4 lata może ktoś
wpadnie na pomysł, że rolnik będzie musiał wykastrować rozpłodniki zwierząt hodowlanych, żeby dać
zarobić korporacyjnym firmom genetycznym, które sprzedadzą mu swoje najnowsze linie hybrydowe,
a on kupi bo będzie musiał. Skoro ustawa zabroni mu rozmnażać zwierzęta we własnym zakresie.
Smutne, ale nie niemożliwe, prawda?
Przecież dziś próbuje się delegalizacji hodowli zwierząt futerkowych (projekt nr 703), twierdząc, że
noszenie futer to fanaberia, skoro mamy tyle syntetycznych substytutów. To bardzo groźna
argumentacja, ponieważ już dzisiaj pewna „zweganizowana” część społeczeństwa twierdzi, że
jedzenie mięsa i nabiału to również fanaberia, bo można się obejść bez nich jak bez futer. Uważajmy,
bo jeśli nie postawimy tutaj oporu, to po hodowlach futerkowych, przyjdzie czas na likwidację
hodowli krów, świń i drobiu.
I tak doszliśmy do wątku pieniędzy. Już wiemy, z wywodu powyżej, że jak stracimy coś co mamy za
darmo, to tylko po to, żeby ktoś od nas za chwilę zawołał za to pieniądze. Wspomniałem wcześniej o
NGO. Otóż w „projekcie ustawy łańcuchowej” znalazły się propozycje, aby nad realizacją
przestrzegania jej „przepisów” (gdyby została uchwalona) miały czuwać organizacje pozarządowe,
czyli różnej maści towarzystwa przyjaciół i ochrony zwierząt. Jest to sytuacja bez precedensu, bo do
tej pory nad egzekucją żadnego prawa nie stanął inny twór, niż instytucja państwowa. W przypadku
stwierdzenia złamania przepisów „ustawy”, NGO miałyby prawo odebrania właścicielowi zwierzęcia i
obciążenia kosztami jego utrzymania gminy, a te finalnie miałyby egzekwować te pieniądze od
właściciela. To przedziwna sytuacja, kiedy organizacja nie mająca nic wspólnego z władzą, Rządem i
nie będąca agendą Państwa Polskiego, wydawałaby dyspozycje i nakazy Jednostkom Samorządu,
karząc tym samym obywatela, któremu Państwo Polskie jest winne ochronę!!!
A kary są niebagatelnej wysokości miedzy 1000 a 100 000 zł. To nie lada gratka dla podreperowania
budżetu, skądinąd, organizacji działających non-profit (!?)
Zataczając koło postaram się odpowiedzieć na pytanie z tytułu. „Kto bardziej kocha zwierzęta”,
właściciel, rolnik, czy NGO?
Tak przeciętny Kowalski, jak i Kowalski Rolnik, wystarczająco kochają swoje zwierzęta żeby właściwie o
nie dbać i nie musieć tego faktu poddawać kontroli jakiś samozwańczych, dziwnych pozarządowych
tworów. A jeśli zdarzyłoby się, że ktoś skrzywdził by tych naszych „braci mniejszych”, to mamy
wystarczające przepisy prawa, żeby egzekwować odpowiedzialność karną za takie czyny. Zatem czy
potrzebna jest nam „Ustawa Łańcuchowa” – jeszcze raz, stanowczo odpowiadam NIE!
Na pytanie: Czy zwierzęta domowe powinny być uwolnione z łańcuchów?
Odpowiadam – zwierzętom trzeba zapewnić odpowiednie, komfortowe i godne warunki utrzymania
określone już przez obecne Prawo. I to robimy, nie tylko z przymusu, ale przede wszystkim z szacunku
i miłości do nich, a o zwierzęta hodowlane poza miłością, którą je dążymy, my rolnicy dbamy jeszcze z
jednego ważnego ekonomicznie powodu. Tylko zadbane i zdrowe zwierzę pozwalą swojemu
właścicielowi osiągać dochód.
Niech nikt nas nie uczy dbać o nasze zwierzęta! Potrafimy do robić od pokoleń. Nikt nie żyje bliżej
natury od Rolnika!
I króciuteńki epilog:
Czasami malutki, śliczniutki Pomeranian, lub inny Buldożek francuski, wydaje się być bardziej
zniewolony, kiedy przygwożdżony czułymi dłońmi swojej Pańci do jedwabnej poduszki, nie może
swobodnie oddalić się od niej na 10 metrów, aniżeli podwórkowe psisko, które mimo, że jakiś czas
spędza w kojcu, to często biega po całej obszernej posesji, a nawet wychodzi ze swoim Panem na
niczym nieograniczone wypady na pole.
Ku przemyśleniu, pozdrawiam
Krzysztof Piech