W ostatnim czasie w mediach pojawiło się wiele dyskusji na temat zapowiedzianego przez premiera programu „babciowe” lub „aktywny rodzic”. Program ten oferuje wsparcie finansowe w wysokości 1500 zł miesięcznie, skierowane do rodziców pracujących zawodowo, mających dzieci w wieku od 12 do 35 miesięcy. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się to być korzystne rozwiązanie, problem pojawia się, gdy samorządy decydują się na podniesienie opłat za żłobki do kwoty równej otrzymanej pomocy, czyli właśnie 1500 zł.

Na tym przykładzie chciałbym wyjaśnić zarówno społeczeństwu, jak i niektórym dziennikarzom, dlaczego rolnicy protestują mimo otrzymywania dopłat i dofinansowań. Często podczas protestów spotykamy się z pytaniami typu: „Dlaczego protestujecie, skoro macie wsparcie finansowe, maszyny za miliony złotych?” Analogicznie do „aktywnego rodzica” – warto zrozumieć, ile rzeczywiście z tych dopłat zostaje nam w kieszeni.

Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej rolnicy zaczęli otrzymywać dopłaty obszarowe, mające na celu zrekompensowanie kosztów produkcji, co w efekcie miało utrzymać niskie ceny żywności dla konsumentów. Droga żywność wywołałaby niezadowolenie społeczne, więc w gruncie rzeczy dopłaty te są korzystne głównie dla mieszkańców miast.

Kolejnym aspektem były różnego rodzaju dofinansowania unijne, jak np. „Młody Rolnik” czy

„Modernizacja gospodarstw rolnych”. Warto jednak zaznaczyć, że wraz z wejściem Polski do UE wzrósł VAT na maszyny rolnicze z 22% do 23%. Aby otrzymać dofinansowanie, rolnicy muszą zgromadzić ogromną ilość dokumentów, często płatnych. Do tego dochodzą koszty kredytów czy leasingów, a dealerzy podnoszą ceny maszyn, wiedząc, że rolnik otrzyma dofinansowanie. W efekcie, mimo 50% zwrotu kosztów netto maszyny, ostateczna korzyść z dofinansowania jest znacznie mniejsza.

Kupując maszyny, rolnicy wiążą się umową z ARiMR na pięć lat, pod ścisłym nadzorem realizacji biznesplanu. Po zakupie składamy wniosek o płatność, a ARiMR przeprowadza kontrolę, po czym, jeśli wszystko jest zgodne, wypłaca dofinansowanie. Jeśli rolnik nie spełni wymagań biznesplanu, ARiMR może zażądać zwrotu środków.

Kolejnym aspektem są kredyty – często korzystniej jest zaciągnąć je w zagranicznych bankach, gdzie warunki bywają bardziej atrakcyjne. Maszyny również są często zagraniczne, ponieważ polskie produkty albo nie były dostępne, albo ich jakość była niska. W rezultacie, zyski z dofinansowania wracają do gospodarek zachodnich, skąd pierwotnie przyszły.

W podobnym schemacie działają dopłaty do nawozów czy zbóż. Najpierw pojawiają się wysokie ceny nawozów, co generuje ogromne przychody do skarbu państwa, a na końcu rolnicy otrzymują skromne dopłaty. Firmy skupujące zboże także obniżają swoje ceny, wiedząc, że rolnik musi sprzedać towar, aby otrzymać wsparcie, co sprawia, że końcowa cena sprzedaży nie zmienia się mimo dopłat.

Podobnie wygląda to z „aktywnym rodzicem” oraz wcześniejszym „becikowym”, kiedy to po jego wprowadzeniu VAT na ubranka dla dzieci wzrósł do 23%. Wniosek jest prosty: nigdy nie dostajemy nic za darmo – to, co nam dano, szybko zostanie odebrane w inny sposób.

Smutne jest to, że media ogólnokrajowe nie podejmują tego tematu, podczas gdy problem podwyżek opłat za żłobki jest nagłaśniany, wywierając presję na ich obniżenie. Chciałbym jednak zauważyć, że równie dobrze ktoś mógłby się wstawić także za rolnikami.

Autor: Kamil Szymański